Przez ostatnie 3 lata odkrywałam (z ogromnym zaskoczeniem), że lubię ćwiczyć, ale bardzo wolno. Przyznam, że najpierw odczytałam to jako absolutną porażkę. Coś jest ze mną nie tak. Wiele osób ćwiczy tak szybko. Mnie wprawiało to w stan zestresowania. Dlaczego tylko ja potrzebuję wolno się ruszać? Ukojeniem było odkrycie ćwiczeń mobility (i zrozumienie układu nerwowego i skutków traum).
Potem odkrywałam, że lubię wolno robić zadania. Wtedy czuję co robię i po co (a nie skupiam się pędzeniu). Pojawia się poczucie spełnienia. Czasami nawet flow. A zadanie trudne czasami staje się zjadliwe.
Wszystkim tym zmianom tempa towarzyszyło najpierw poczucie winy i porażki. Chciałam spróbować działać wolno, ale zaraz wracały stare nawyki pędzenia. Czułam, że robię krok do przodu i 10 kroków do tyłu. Ogromne poczucie winy. Nawet strach. Dlaczego tak mam? Co jest ze mną nie tak? Trwało to wiele, wiele miesięcy. Nic dziwnego. Przez 30+ lat znałam tylko pogoń. Proces zmiany był długi i wyboisty. Nie sposób też wmówić sobie, że jest OK. Jak tak napisał Bessel Van Der Kolk „Body keeps the score” – strach jest ucieleśniony. Czas nie leczy pewnych ran. Ciało, które jest połączone z układem nerwowym potrzebuje dużo praktyki, aby wyjść ze stanu walki, ucieczki, zamrożenia. Powstaje błędne koło: potrzebujemy działać wolno, aby wyleczyć traumy (w dużym skrócie oczywiście:), ale nie umiemy działać wolno. Wyrywamy się i chcemy pędzić. Dlatego tak ważne są małe kroki. Najmniejsze z możliwych. Ponowne, super powolne, wracanie do stanu bezpieczeństwa.
Wolno działać wolno.
Zaskakujące było to, że po zbudowaniu pewnej poduszki bezpieczeństwa, nagle stopniowo powracała chęć na szybszy ruch. Ten pęd jest inny. Nie ze strachu. Z radości. Nie będę ukrywać – to bardzo długi proces i nie udałoby mi się bez pomocy kilku specjalistów :) Teraz umiem i „w wolno” i coraz częściej „w szybko” :) Ale wolę wolno.